Ruchome granice i tożsamości

Do 1918 r. Wielkopolska, Górny Śląsk, Pomorze Gdańskie (Prusy Zachodnie) oraz Warmia i Mazury (Prusy Wschodnie) były częścią cesarstwa niemieckiego. Był to teren pogranicza, gdzie równolegle rozwijały się polska i niemiecka tożsamość narodowa, nierzadko się przenikając lub też ze sobą rywalizując. Górnoślązacy, Kaszubi, Mazurzy czy Warmiacy identyfikowali się z jednym albo drugim narodem lub też rozwijali swoją tożsamość regionalną.

Po I wojnie światowej część tych ziem znalazła się w Polsce (Wielkopolska, kawałek Śląska, Pomorze Gdańskie bez Gdańska), reszta pozostała w obrębie Niemiec. Oba państwa prowadziły w okresie międzywojennym intensywną politykę polonizacyjną lub germanizacyjną mieszkańców pogranicza. W Polsce wyrosło do 1939 r. pokolenie nieznające języka niemieckiego, który był jeszcze dobrze znany ich rodzicom. Po wybuchu II wojny światowej ziemie, które po I wojnie światowej stały się częścią Polski (Wielkopolska, Pomorze, polska część Górnego Śląska), zostały znów wcielone do państwa niemieckiego. Władze III Rzeszy w różny sposób podchodziły do zamieszkującej ten teren ludności i w zależności od regionu prowadziły wobec niej politykę represji lub „pozyskania” dla Niemiec. Jednym z elementów tej polityki było wcielanie dawnych obywateli II Rzeczypospolitej w szeregi armii niemieckiej w podobny sposób jak tych, którzy byli obywatelami niemieckimi.

Dzieciństwo na pograniczu

Na dzieciństwo chłopców urodzonych w latach 20. XX w. bezpośredni wpływ miała niedawno zakończona I wojna światowa (1914–1918). Ojcowie wielu z nich walczyli na jej frontach, a panująca od 1918 r. pandemia grypy hiszpanki lub inne choroby często powodowały śmierć starszego rodzeństwa lub któregoś z rodziców. Życie rodzinne po 1929 r. poważnie dotknął też wielki kryzys gospodarczy, gdy wiele osób w Polsce i w Niemczech utraciło pracę lub zmuszonych zostało do wykonywania prac dorywczych.

W Niemczech poprawa sytuacji w połowie lat 30. zbiegła się z dojściem do władzy Adolfa Hitlera. W Polsce skutki kryzysu były odczuwalne jeszcze w drugiej połowie lat 30.

W III Rzeszy stopniowo podporządkowywano wychowanie młodzieży ideologii nazistowskiej. Młodych chłopców zapisywano do Hitlerjugend (10–18 lat), gdzie mieli wprawiać się w poświęceniu dla wodza i Rzeszy. Młodzi mieszkańcy Niemiec dorastali w cieniu systemu totalitarnego, ogarniającego kolejne dziedziny życia. Po polskiej stronie promowano członkostwo w harcerstwie, organizacjach gimnastycznych lub – na Śląsku – w Organizacji Młodzieży Powstańczej.

Wojna się zaczyna

Moment agresji III Rzeszy na Polskę 1 września 1939 r. silnie zapisał się w pamięci mieszkańców polskiego Pomorza oraz polskiego Śląska. Dla wielu z nich wojna rozpoczęła się masową, zorganizowaną lub często spontaniczną ucieczką przed nadciągającym Wehrmachtem. Większość uciekinierów po kilku lub kilkunastu dniach wracała do rodzinnych stron, gdzie czekała ich już nowa rzeczywistość pod niemiecką okupacją. Upadek Polski dla wielu młodych ludzi był równoznaczny z przerwaniem szkoły, podjęciem pracy oraz koniecznością nauki nieznanego dotąd języka niemieckiego. Było to przyspieszone wejście w dorosłość.

Z kolei po niemieckiej stronie granicy nadciągającą wojnę odczuć można było głównie poprzez mobilizację, koncentrację armii przy granicy z Polską i – występujący po obu stronach – stan napięcia. Zniesienie granicy i wcielenie części Śląska oraz Pomorza do Niemiec przedstawiano jako „powrót odwiecznie niemieckich ziem do tysiącletniej Rzeszy”.

Ruth Nikisz, Lubienia

– w 1939 r. w Niemczech

My nie wiedzieli, że wojna się napoczyna, tylko mój starszy brat Alfred dostał powołanie jak był Mobilmachung [mobilizacja]. Bo ci, którzy wcześniej byli przy wojsku (tak jak on) byli tymi pierwszymi, których ciągli do wojny. Był ten Mobilmachung, to on musiał iść się zgłosić. Ale on miał tylko jedną nogę, bo stracił nogę w robocie i dlatego nie musiał iść do wojska. A potem na drugi dzień, 1 September [1 września], my byli na polu kartofle kopać, a naroz te samoloty tu: fiuu. My nie wiedzieli, że wojna się napoczęła, bo my nie mieli radia i dopiero tak my się dowiedzieli. Byliśmy dzieci – kto tam myślał o wojnie. Co innego mieliśmy w głowie, bawić się. Dopiero potem [przyszły] te całe lata wojny, jak wszystkiego brakowało.

Artur Furman, Kochłowice

– w 1939 r. w Polsce

Przylecioł jakiś mężczyzna i godo: »Ludzie, uciekejcie, bo Niemiec ciśnie«. Ludzie pakowali, kto co mógł: pierzyna na plecy i uciekali w strona Katowic. I ucieklimy aż do Janowa koło Katowic. W tym Janowie bylimy dwa dni i dziadek pado: »Nie ma co, idziemy z powrotem!«. I z powrotem my szli: te toboły na plecy – my dzieci: jo 14 lot, brat 15 lot, a siostra 13. Przyszlimy na Bugla i tam, jak droga na Kochłowice, stało czterech SS-manów i kontrolowali wszystkich, co przechodzili. Mnie kontrolowali, brata kontrolowali, a siostry nie kontrolowali. A jak nos wszystkich przepuścili, to jo się aż pot otarł z czoła: siostra miała wszystkie papiery ojca z powstania i jego odznaczenia. Jakby tak byli siostrę kontrolowali, to pewnie zaraz by nos zastrzelili.

Alfons Wieczorek erwähnt die deutsche Vorbereitungen für den Krieg in Ermland

Franciszek Gończ z Pomorza o ucieczce cywilów w chwili wybuchu II wojny światowej

Polityka narodowościowa III Rzeszy

Wcielanie do Wehrmachtu odbywało się na podstawie ustawy o powszechnym stosunku do służby wojskowej z 1935 r. Według jej zapisów w armii niemieckiej mogli służyć tylko niemieccy obywatele – Niemcy czyści rasowo. Za takich uznawano wszystkich mieszkańców Rzeszy w granicach z 1938 r., którzy udowodnili swoje „aryjskie pochodzenie” (czyli brak żydowskich przodków). Problem pojawiał się w przypadku mieszkańców ziem wcielonych do Rzeszy, urodzonych i wychowanych często już w państwie polskim. Władze niemieckie starały się za pomocą policyjnych spisów ludności sklasyfikować ludność pod kątem ich przynależności do narodu niemieckiego.

W 1940 r. na terenach podbitych i wcielonych do Rzeszy rozpoczęto przeprowadzanie prowizorycznych spisów ludności, tzw. palcówek. Ich celem było uporządkowanie spraw narodowościowych, a także rejestracja ewentualnych poborowych do Wehrmachtu. „Palcówka” była dokumentem o charakterze dowodu osobistego, a nazwa pochodziła od odcisku palca, który zastępował fotografię. Jawne i oficjalne zadeklarowanie się jako Polak groziło represjami i wysiedleniem – w wyniku rejestracji z terenów wcielonych wysiedlono do Generalnego Gubernatorstwa (centralnej części Polski okupowanej przez III Rzeszę) ok. 860 tys. Polaków.

W 1941 r. rozpoczęto powszechną akcję porządkowania spraw narodowościowych – wprowadzono w życie rozporządzenia o tzw. Niemieckiej Liście Narodowościowej (Deutsche Volksliste – DVL). Ustalono podział na cztery kategorie. Do pierwszej i drugiej grupy zaliczeni zostali przedstawiciele mniejszości niemieckiej w II Rzeczypospolitej. Otrzymywali oni pełne obywatelstwo niemieckie. Najbardziej pojemna była trzecia grupa; zaliczano do niej osoby spolonizowane, w których żyłach miała płynąć niemiecka krew. Były to m.in. osoby pozostające w związkach małżeńskich z Polakami oraz Ślązacy i Kaszubi, których uznawano za przedstawicieli odrębnych narodowości. Początkowo przyznawano im ograniczone obywatelstwo niemieckie: od 1942 r. otrzymywali je na dziesięć lat z możliwością odebrania. Grupę czwartą stanowiły osoby, które Niemcy uzali za spolonizowane i współpracujące w okresie międzywojennym z władzami polskimi. Mogły one otrzymać ograniczone obywatelstwo niemieckie tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jednym z podstawowych obowiązków spadających na wpisanych do pierwszej i drugiej, ale także do trzeciej grupy była służba w Wehrmachcie.

Na terenie dawnych polskich województw śląskiego i pomorskiego wypełnienie ankiet o wpisanie na DVL było obowiązkowe pod groźbą represji, łącznie ze skierowaniem do obozu koncentracyjnego w razie odmowy. O wpisie decydował nie sam zainteresowany, ale administracja niemiecka. Na Deutsche Volksliste wpisano ponad trzy miliony osób, z czego niemal dwa miliony zostały przydzielone do trzeciej grupy, przede wszystkim z Prowincji Górnośląskiej i Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie.

W zależności od regionu i osoby rządzącego w nim przedstawiciela NSDAP polityka narodowościowa III Rzeszy przybierała nieco inny kształt – stąd tak duży udział w DVL tych dwu regionów i stosunkowo niewielka liczba osób z volkslistą w Kraju Warty.

W stronę munduru

Ludność Śląska i Pomorza przyjmowała różne postawy wobec polityki niemieckiej. Większość decydowała się na próbę dopasowania do okupacyjnej rzeczywistości, nie angażując się w nią zbytnio, ale też nie odcinając się od niej jednoznacznie. Część zdecydowała się – także po wcieleniu do wojska – na zachowanie jednoznacznej polskiej postawy, narażając się tym samym na represje, jak uwięzienie w obozie koncentracyjnym Auschwitz lub Stutthof. Niektórzy otwarcie wsparli nazistowskie władze. Także wśród osób o identyfikacji niemieckiej i mieszkańców III Rzeszy sprzed 1939 r. początkowe zadowolenie i zaangażowanie z biegiem wojennych lat ustępowało niepewności i ostrożności.

Do niemieckiego wojska powoływano wszystkich obywateli niemieckich z terenów III Rzeszy oraz te osoby z ziem wcielonych, którym przyznano listę narodowościową (volkslistę) 1, 2 lub 3. Zdarzały się jednak przypadki, że w niemieckim mundurze znajdowały się osoby z DVL 4 lub takie, których rodzice mieli tę kategorię.

Edeltraut Haltof von Tost in Oberschlesien über den Arbeitsdienst

Gerhard Ogiermann z Pilchowic na Górnym Śląsku o Niemieckiej Słubie Pracy (Arbeitsdienst)

Wehrmacht i wojna totalna

Armia niemiecka w czasie II wojny światowej była wojskiem podporządkowanym nazistowskiej ideologii, wprzęganym niejednokrotnie w realizację zbrodniczych celów III Rzeszy, nie wyłączając Holokaustu. Wehrmacht był armią „nowego typu”, która miała brać udział również w wojnie ideologicznej. Żołnierze byli poddawani szczególnemu oddziaływaniu nazistowskiej propagandy, dodatkowo – zwłaszcza na wschodzie Europy – wykorzystywano ich do zadań „zarezerwowanych” zazwyczaj dla SS, wymierzonych przeciwko cywilom (np. pacyfikacje, egzekucje, deportacje, przestępstwa seksualne).

Z drugiej strony to głównie w środowisku oficerów Wehrmachtu (szczególnie tych pochodzących z arystokracji, jak członkowie Kręgu z Krzyżowej) rozwijała się antyhitlerowska niemiecka opozycja, która zdecydowała się na przeprowadzenie 20 lipca 1944 r. zamachu na życie Führera. Nastrój niechęci i oporu wobec Hitlera udzielał się też części zwykłych żołnierzy (nie tylko tych o polskiej tożsamości), szczególnie pod koniec wojny, choć nigdy nie przerodził się w otwarty bunt.
W armii niemieckiej w czasie wojny znaleźli się też przedstawiciele wielu narodów (nie tylko Polacy) podporządkowanych przez III Rzeszę, m.in. Francuzi, Belgowie, Duńczycy, Litwini, Czesi, Słoweńcy.

Różne oblicza służby wojskowej

Żołnierze powoływani z terenów Pomorza, Prus Wschodnich czy Górnego Śląska trafiali właściwie do wszystkich formacji: piechoty, marynarki lub lotnictwa. Zazwyczaj po kilku- lub kilkunastotygodniowym przeszkoleniu na terenie Niemiec lub Francji kierowano ich do bezpośredniej służby. Dodatkowe szkolenia czy kursy (prawo jazdy, kurs radiotelegrafisty, kurs saperski itp.) mogły opóźnić wyjazd na front o kolejnych parę miesięcy. Pod koniec wojny powoływanym 17-latkom (z rocznika 1927 lub 1928) okres szkolenia skracano do minimum.

Służba wojskowa mogła przybrać różne oblicza. Większe szanse przeżycia mieli kierowcy, wartownicy, obsługa lotnisk czy portów. Gorzej trafili ci, którym przyszło służyć w piechocie walczącej bezpośrednio na froncie, członkowie załóg czołgów, okrętów i okrętów podwodnych. Żołnierz z 2–3-letnim stażem często miał już za sobą różne fronty, formacje i formy służby.

Różnica między rekrutami z terenów Rzeszy do 1939 r. i tymi, którzy zostali powołani z terenów wcielonych (najczęściej jako posiadacze DVL 3), widoczna była nie tylko w tym, że ci drudzy gorzej mówili i rozumieli po niemiecku. Trudniej było im też awansować i rzadko osiągali stopień wyższy niż podoficerski (kapral lub sierżant).

Henryk Jaksik z Tarnowskich Gór na Górnym Śląsku wspomina pierwsze chwile w koszarach

Codzienność wojskowa

Przeszkolenia przed wyruszeniem na front najczęściej przeprowadzano w jednostkach znajdujących się na zachodzie Europy. Żołnierze otrzymywali przepustki, dzięki którym zwiedzali miejsca stacjonowania: odwiedzali Paryż, Amsterdam czy Brukselę. Wielu z nich służyło następnie w Norwegii, na Bałkanach, na greckich wyspach, ale także w Afryce Północnej. Czasem kwaterowano ich w prywatnych domach, zawiązywały się bliższe znajomości, stałe związki z kobietami.
Pobyt w Europie Zachodniej pozwalał na dokonywanie zakupów w kantynach bądź na czarnym rynku. Najczęściej były to towary reglamentowane w Rzeszy – cukierki i czekolada, ubrania i przybory toaletowe, które wysyłano do domów.

Z utęsknieniem oczekiwano urlopów. W obawie przed dezercją i kontaktami z ruchem oporu były one ograniczane specjalnymi zarządzeniami – na przykład w okręgu pomorskim żołnierzom w mundurach nie wolno było posługiwać się językiem polskim czy uczestniczyć w mszach odprawianych przez polskich księży.

W miarę ponoszenia klęsk przez Wehrmacht codzienność żołnierzy zmieniała się. Pogarszało się zaopatrzenie w żywność, rzadszy stawał się kontakt z rodziną.

Kontakty z rodziną

Służba w Wehrmachcie oznaczała rozłąkę z rodziną, z którą kontakt możliwy był przede wszystkim przez listy. Pocztą posyłano też do domu swoje aktualne zdjęcia, pocztówki, czasem pieniądze. Listy żołnierzy przechodziły przez cenzurę wojskową, choć ze względu na ich ilość przyglądano się im wyrywkowo. Treść uznaną za nieodpowiednią wycinano i tak „oczyszczony” list wkładano ponownie do koperty.

Wielu żołnierzy, wychowanych i wyedukowanych w państwie polskim, nie znało języka niemieckiego na tyle, by móc w nim pisać. Dlatego swoje listy do rodziny mimo formalnych zakazów pisali po polsku, na co często władze wojskowe przymykały oko, zatrudniając nawet cenzorów znających język polski.

Dokumenty

Podczas spisu poborowych (Musterung) każdego mężczyznę oceniano pod względem stanu zdrowia, obywatelstwa (to było szczególnie ważne na terenach wcielonych) etc. Następnie każdy otrzymywał Wehrpass (dokument ze zdjęciem, służący ewidencji przyszłej służby wojskowej żołnierza) i mógł odtąd w każdej chwili oczekiwać listu z informacją, gdzie i kiedy ma się stawić do jednostki wojskowej. Informacja taka przychodziła często krótko potem, ale czasem czekano na nią prawie rok.

Z chwilą przybycia do jednostki wojskowej Wehrpass zostawał w rękach wojskowej administracji, a żołnierz otrzymywał Soldbuch (książeczkę wojskową), będący zarazem dokumentem osobistym, ewidencją służby i książeczką wypłat żołdu. W książeczce wojskowej, którą każdy żołnierz winien był mieć zawsze przy sobie, znajdowały się też informacje o wyposażeniu (broń, ubranie, narzędzia itp.), pobytach w szpitalu i na urlopie oraz o odznaczeniach. Odrębny nieco wzór książeczek wojskowych mieli żołnierze Luftwaffe oraz Waffen-SS. Według regulaminu po zwolnieniu z wojska książeczka miała być zniszczona, a były żołnierz otrzymywał z powrotem swój Wehrpass (w przypadku śmierci na froncie otrzymywała go rodzina zmarłego). W praktyce jednak wielu żołnierzy zachowało swe książeczki dzięki klęsce Niemiec. Niektórzy zdecydowali się na przywiezienie ich z sobą po wojnie do Polski, gdzie służyły za dowód odbycia służby wojskowej.

Prócz tego każdy żołnierz obowiązany był do noszenia na szyi Erkennungsmarke (nieśmiertelnika) – owalnej blaszki ze stali nierdzewnej z numerem identyfikującym żołnierza i oznaczeniem jednostki, w której służył. Jeśli znajdowano zabitego żołnierza, połowę nieśmiertelnika zostawiano przy ciele, drugą zaś wysyłano rodzinie.

Henryk Jaksik

- Tarnowskie Góry

– Wspominaliście wojna? – Nie, nie, nie. Najwyżej obóz we Francji. Ale wojna nie, wojna nie… Ani jedyn krok, ani jedyn krok bych nie zrobił, żeby zagłosować na taki jumel: zabijać ludzi. Przecież to ludzi tak… musicie wiedzieć, człowiek się zmienia potem w zwierzęta. Rozkaz jest rozkaz…

Franciszek Kociok

- Stare Siołkowice

Na froncie żodnego nie zastrzeliłech… Nawet jak my szli na Moskwa, to nam oficery kozali kożdemu chłopa zastrzelić, toch pedzioł »jo tego nie zrobia«!

Śmierć

Z niemieckiego do polskiego wojska

Rząd polski na uchodźstwie w Londynie stał na stanowisku, że wcielanie obywateli polskich do Wehrmachtu jest sprzeczne z prawem, i nie uznawał nabycia obywatelstwa niemieckiego na skutek wpisu na volkslistę. Zgodnie z tym Polacy służący w Wehrmachcie po dostaniu się do alianckiej niewoli mieli wracać pod polską jurysdykcję i powinni być powoływani do polskiego wojska. Nie uznawano ich za zdrajców i kolaborantów, ale za siłą wcielonych do niemieckiego wojska. Do takiego stanowiska udało się przekonać Wielką Brytanię i USA. Pierwsza grupa byłych żołnierzy niemieckiego Afrika Korps trafiła do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie latem 1943 r.

Masowy napływ jeńców z Wehrmachtu nastąpił po utworzeniu frontu na Półwyspie Apenińskim, a potem w Normandii. Oczywiście nie wszyscy Polacy z Wehrmachtu mieli możliwość dotarcia do Wojska Polskiego, ale tak czy inaczej było to największe źródło uzupełnień zarówno dla walczących na froncie włoskim jednostek II Korpusu PSZ, jak i np. 1. Dywizji Pancernej z frontu zachodniego. Polacy z Wehrmachtu walczyli we wszystkich rodzajach sił zbrojnych: w wojskach lądowych, w marynarce i lotnictwie. W lipcu 1945 r. na 228 tys. żołnierzy PSZ na Zachodzie ponad 89 tys. miało za sobą doświadczenie służby w armii niemieckiej, co stanowiło 38%.

Odmienna sytuacja była na froncie wschodnim. Tam również prowadzono propagandę w celu skłonienia żołnierzy Wehrmachtu do przejścia na drugą stronę, jednak efektem takiego kroku był najczęściej obóz jeniecki. Na mniej więcej 60 tys. Polaków byłych żołnierzy Wehrmachtu, którzy zdezerterowali lub dostali się do niewoli sowieckiej, tylko ok. 3–6 tys. pozwolono wstąpić do wojska polskiego tworzonego przy boku Armii Czerwonej.

liczebność formacji wojskowych
Polacy w Wehrmachcie (1939–45)Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie (1939–45)„Ludowe” Wojsko Polskie przy Armii Czerwonej (1943–45)Armia Krajowa
szacunkowa liczebność500 tys. (licząc tylko żołnierzy należących do trzeciej grupy DVL)300 tys. (w tym 89 tys. b. żołnierzy armii niemieckiej)335 tys. (w tym 3–6 tys. b. żołnierzy armii niemieckiej) – stan na maj 1945 r.390 tys. – stan latem 1944 r.

Służba w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie

Najwięcej żołnierzy z Wehrmachtu znalazło się w Polskich Siłach Zbrojnych w ostatnim roku wojny, głównie we Włoszech oraz we Francji. Zazwyczaj po dostaniu się do niewoli trafiali jak inni żołnierze do alianckich obozów jenieckich, gdzie pojawiali się oficerowie polscy prowadzący nabór. Chętnych, którzy się zgłosili, przewożono zazwyczaj do innego obozu, następnie weryfikowano ich wojenne losy. Jeśli taka weryfikacja przeszła pomyślnie, przyjmowano ich do oddziałów, uwzględniając często doświadczenie ich wcześniejszej służby w Wehrmachcie. Czołgiści trafiali więc zazwyczaj do 1. Dywizji Pancernej, pionierzy – do oddziałów saperskich etc. Żołnierzom wyrabiano też dokumenty na zmienione nazwisko, aby w razie ponownego dostania się w ręce niemieckie nie zostali rozpoznani i rozstrzelani za dezercję.

Dla żołnierzy przejście do oddziałów polskich na Zachodzie oznaczało poprawę warunków życia, szczególnie pod koniec wojny: większy żołd, lepsze zaopatrzenie w żywność itp.

Polacy w armii niemieckiej!

Tekst ulotki przygotowanej przez gen. Mariana Kukiela, ministra spraw wojskowych Rządu Polskiego na Wychodźstwie w 1944 r.

Przemoc wcisnęła Was w szeregi śmiertelnych wrogów Polski, po katowsku znęcających się nad naszym Narodem. Przemoc narzuciła Wam mundur niemiecki. Każą Wam bić się z oswobodzicielskimi armiami wolnych narodów, szturmujących zachodni wał tzw. „fortecy Europy”. Wraz z Amerykanami, Brytyjczykami, Kanadyjczykami, Francuzami walczą tam nasze Polskie Siły Zbrojne. Wielu z Was otrzymało już wskazówki, czego od Was oczekuje Polska. Rząd Rzeczypospolitej rozkazuje Wam: Nie strzelać do Waszych braci – żołnierzy Wojsk Sprzymierzonych. Gdy musicie strzelać – chybiać celu. Przy pierwszej okazji przechodzić do Wojsk Sprzymierzonych lub chować się, by doczekać się ich nadejścia. Rzetelnie informować Sprzymierzonych, gdy wejdziecie z nimi w styczność.

Z chwilą znalezienia się po stronie Sprzymierzonych meldować, żeście Polacy, prosić o oddzielenie od jeńców niemieckich i zetknięcie z władzami wojskowymi polskimi. Oczekują na Was bracia Wasi walczący obok naszych Sprzymierzeńców o wyzwolenie. Niech żyje Polska!

gen. Władysław Anders

Uzupełnienia dla nas napłyną z frontu. Nie mamy za sobą kraju, który by mógł dawać rezerwy, ale wiemy, że wszyscy Polacy, zwłaszcza wcieleni przymusowo do armii niemieckiej, będą dążyli do naszych szeregów.

W polskim wojsku po wojnie

Pobór do PSZ na Zachodzie trwał jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu działań wojennych w Europie. W 2. Korpusie Polskim we Włoszech, głównie za sprawą nowych rekrutów z Wehrmachtu, rozbudowano jednostki piechoty, a brygadę pancerną zamieniono w dywizję. Swoje stany osobowe powiększała także 1. Dywizja Pancerna, której żołnierze, także w dużej części pochodzący z Wehrmachtu, przez dwa lata pełnili funkcje okupacyjne na terenie Niemiec przy granicy niemiecko-holenderskiej. Już jednak w lipcu 1945 r. wojskowe władze alianckie starały się ograniczać pobór. Wówczas po raz pierwszy Brytyjczycy nie wyrazili zgody na dalsze rekrutowanie do personelu lotniczego Polaków z byłej armii niemieckiej.

Po zakończeniu wojny, podobnie jak inni Polacy z PSZ na Zachodzie, także byli żołnierze Wehrmachtu stanęli przed decyzją: wracać do kraju rządzonego przez komunistów czy pozostać na obczyźnie. W większości decydowali się oni na ten pierwszy krok. Ich domy, inaczej niż w przypadku ich towarzyszy broni z Kresów Wschodnich, znajdowały się w granicach powojennego państwa polskiego, poza tym mieszkańcy Śląska czy Pomorza nie znali jeszcze komunistycznej władzy, nie doświadczyli radzieckich represji. Powroty żołnierzy z Zachodu zaczęły się pod koniec 1945 r., największa ich fala przypadła na początek 1946 r. i wiosnę 1947 r., gdy podjęto decyzję o rozwiązaniu formacji. Wielu Polaków, byłych żołnierzy Wehrmachtu, pozostało jednak na Zachodzie. Wstępowali oni najpierw do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, który miał im pomóc w przygotowaniu do życia w cywilu. Potem osiedlali się głównie w Wielkiej Brytanii, Francji, krajach Beneluksu i Kanadzie.

Końce wojny i pobyt w niewoli

Dla wielu żołnierzy Wehrmachtu wojna skończyła się w dniu kapitulacji III Rzeszy, ale nie oznaczało to automatycznego powrotu w rodzinne strony. Dla jednych faktyczny koniec wojny następował z chwilą zwolnienia z frontu (najczęściej z powodu odniesionych ran; najbardziej szczęśliwym przypadkiem mógł być tzw. Heimatschuss – niegroźny postrzał, który dawał możliwość wyjazdu do domu). Dla innych – dopiero z chwilą powrotu do domu z niewoli lub po spędzeniu kilku miesięcy (a czasem kilku lat) na terenie okupowanych Niemiec. Decyzja o wyjeździe w rodzinne strony nie zawsze była oczywista. Często przez długie miesiące po wojnie nie dochodziły z terenów Polski żadne listy ani informacje, a żołnierze starali się jakoś ułożyć sobie życie tam, gdzie zastał ich koniec wojny.

Jeńcy z niewoli amerykańskiej i angielskiej byli wypuszczani na wolność stosunkowo szybko. Dłużej i ciężej pracowało się za to w niewoli francuskiej. Zasłużenie złą sławą cieszyła się niewola radziecka, gdzie jeńców czekała często praca w nieludzkich warunkach w łagrach.

Powrót do domu

Żołnierze przyjeżdżający do Polski w roku 1945 i kolejnych latach zastawali na miejscu nieznany sobie do tej pory świat. Niektórzy wyjechali na wojnę z III Rzeszy, a wracali już do Polski. Ci pochodzący z terenów, które przed 1939 r. były niemieckie, język polski znali zwykle słabo lub nie znali go wcale. Jeśli więc decydowali się na pozostanie w Polsce Ludowej, to zazwyczaj głównie ze względu na przywiązanie do rodziny i rodzinnych stron.

W nowej rzeczywistości

Większość żołnierzy Wehrmachtu ze Śląska, Pomorza czy Prus Wschodnich w chwili wejścia Armii Czerwonej w ich rodzinne strony w 1945 r. przebywała poza nimi. Wydarzenia, które towarzyszyły przejściu frontu (zniszczenia, gwałty, zabójstwa, aresztowania i deportacje do Związku Sowieckiego), znali oni głównie z opowiadań krewnych.

Pierwsze grupy byłych żołnierzy zaczęły wracać już późną wiosną 1945 r., jednak większość zjawiła się w domu dwa lub trzy lata po wojnie. Byli to zwolnieni z obozów jenieckich i byli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych za Zachodzie. Decydowali się na przyjazd z Niemiec lub z Wielkiej Brytanii po uzyskaniu informacji o miejscu pobytu rodziny w kraju. Jednak ci, którzy trafili do radzieckich łagrów, często wracali do domu dopiero po latach lub nie wracali wcale.

Wielu byłych żołnierzy wyjechało z domu jako nastolatkowie, a wracało do niego po wojnie jako dojrzali mężczyźni. Nie zawsze mieli możliwość i czas, by podjąć naukę. Powojenna sytuacja zmuszała ich często do rezygnacji z kształcenia i podjęcia od razu pracy, nawet poniżej własnych kwalifikacji. Dla byłych obywateli Niemiec nieznajomość języka polskiego w piśmie była dodatkową przeszkodą. Swoje powojenne życie często ograniczali więc do wymiaru rodzinnego, zawodowego i lokalnego.

Weryfikacja i rehabilitacja

Polskie władze na terenach wcielonych do Polski w 1945 r. (zwanych wtedy Ziemiami Zachodnimi i Północnymi) przeprowadzały weryfikację narodowościową, uznając, że miejscowa ludność (Ślązacy, Mazurzy, Warmiacy) została przez wieki częściowo zgermanizowana, ale można ją jeszcze „przywrócić Polsce”. Na podstawie znajomości języka polskiego (najczęściej sprawdzano znajomość modlitw w języku polskim), opinii o czyjejś aktywności przed 1945 r. (ewentualne członkostwo w NSDAP, SA czy SS) i „nastawienia do polskiej władzy ludowej” decydowano o tym, czy ktoś może być uznany za Polaka i tym samym pozostać w swoim domu. Wydawano także zaświadczenia tymczasowe, które mogły być odwołane w każdej chwili, przez co pozostawiano wiele osób w niepewności.

Z kolei mieszkańcy dawnych ziem wcielonych do III Rzeszy, których przydzielono do jednej z grup volkslisty, musieli przejść tzw. rehabilitację. Nie podlegali jej tylko ci, którzy posiadali pierwszą grupę (DVL 1). Byli oni uznawani automatycznie za Niemców i od razu kierowani do wysiedlenia. Całą akcję prowadzono przez kilka lat i zakończono dopiero w 1950 r. aktem amnestii, w którym zrehabilitowano wszystkich przedwojennych mieszkańców terenów przyłączonych w 1945 r. do państwa polskiego. Osoby z grupy trzeciej i czwartej mogły liczyć na uproszczoną procedurę, natomiast posiadacze DVL 2 mogli ubiegać się o rehabilitację jedynie na dużo dłuższej i niepewniejszej drodze sądowej.

Motywem przewodnim akcji weryfikacji i rehabilitacji miały być słowa komunistycznego wojewody śląskiego, gen. Aleksandra Zawadzkiego: „Nie chcemy ani jednego Niemca, nie oddamy ani jednej duszy polskiej”. W praktyce jednak o uznaniu kogoś za Polaka „zweryfikowanego” lub „zrehabilitowanego” decydowała nierzadko sama wola i życzliwość urzędnika.

Dla powracających żołnierzy to wszystko miało jednak znaczenie drugorzędne, szczególnie jeśli wracali w rodzinne strony kilka lat po zakończeniu wojny. Władza ludowa do byłych żołnierzy Wehrmachtu podchodziła niechętnie, lecz rzadko stosowała wobec nich specjalne sankcje czy prześladowania. Kontroli Urzędu Bezpieczeństwa do 1955–56 r. podlegali przede wszystkim ci, którzy służyli także w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.

Franciszek Niksza z Owsiszcza o tym, jak sie ukrywoł po powrocie z wojny do dom

O czym się nie mówiło

Wspomnienia z okresu służby w niemieckim wojsku nie były w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej mile widziane i większość wehrmachtowców zdecydowała się zakopać je głęboko we własnej pamięci. Ze względów pragmatycznych, z powodu obaw o swój powojenny los (utrata pracy, ewentualne problemy dzieci w szkole itp.) lub z powodu wojennej traumy byli żołnierze mówili o wojnie niewiele lub wcale. Często wojenne historie były ukrywane przed własnymi dziećmi i rodziną albo omawiane bardzo ogólnikowo. Wojenne losy w niemieckiej armii postaci takich jak Tony Halik, Wilhelm Szewczyk, Karol Musioł (twórca festiwalu w Opolu) nie były publicznie znane. Tylko w kręgu rówieśniczym lub najbliższych sąsiadów temat służby w niemieckim wojsku wychodził czasem na jaw. Funkcjonował on w potocznej pamięci i pamięci pokolenia, ale nie mógł być obecny na poziomie oficjalnej narracji. W tej swoje miejsce miał – niezbyt silny, ale stale obecny – motyw „Polaków wcielonych siłą” do niemieckiego wojska, którzy uciekali, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Taki obraz pojawiał się w nielicznych filmach dotykających tej kwestii. np. Dezerterze (1958) czy w serialu Czterej pancerni i pies (1966).

Kazimierz Brandt, Waćmierz k. Tczewa, Pomorze

Nie kojarzę żadnego szczegółu, żeby ktoś zarzucił: »A że ty byłeś w wojsku niemieckim«, nigdy to nie miało miejsca. Tutaj, na Pomorzu myślę, że to by było wyśmiane, gdyby ktoś coś takiego powiedział: »A co, ty nie byłeś? To znaczy, że gdzie ty byłeś?

Magdalena Mientus, córka jednego z żołnierzy Wehrmachtu, Stare Siołkowice, Górny Śląsk

Teraz się o wszystkim może godać. Tela lot żodyn nie mógł pedzieć nic. I dlatego ta pamięć u niektórych ludzi zanikła, bo się bali. Ze świadomością niektóre rzeczy wyrzucali [z pamięci]; nie chcieli pamiętać. Dopiero teraz, teraz ta prawda wychodzi na jaw… Co my wiemy właściwie o naszych ojcach? Nic! Prawie że nic!

Mieli nas za takich hitlerowców. Gerhard Ogiermann z Pilchowic na Górnym Śląsku.

Jerzy Dudek z Rudy Śląskiej o „nadzorze” milicji po wojnie

„Polacy siłą wcieleni”

„Prawdziwy Kloss mieszka w Szczytnie” – fragmenty artykułu o Emilu Leyku. Witold Nawik, Prawdziwy Kloss mieszka w Szczytnie w: „Argumenty. Tygodnik Społeczno-Kulturalny” nr 42 (593) r. 13, 19 października 1969 r.

Od pewnego czasu krążą przeróżne pogłoski na temat istnienia gdzieś na Mazurach pierwowzoru telewizyjnego kapitana Klossa. […] Człowiek ten jest niejako symbolem mazurskiego dramatu, mazurskiej nieugiętości, symbolem mazurskiej polskości. Dlatego właśnie imię jego na równi z innymi imionami tych, którzy kontynuowali odwieczną walkę przeciwko germanizmowi w ruchu oporu, w oddziałach partyzanckich winno zostać wpisane do księgi walki o polskość ludu mazurskiego. […]

W dniu 29 lipca 1940 roku leutnant rezerwy Emil Leyk zostaje powołany do czynnej służby wojskowej, a dwa tygodnie później awansowany do stopnia oberleutnanta otrzymuje przydział służbowy do Inspektoratu Zbrojeń i Gospodarki Wojennej Oberkommando der Wehrmacht. Wszedł więc w sam środek hitlerowskiego tygla agresji i podboju. […] W maju 1941 roku oberleutnant Emil Leyk zostaje skierowany do służby w Kriegswirtschaftskommando w Salonikach i mianowany zastępcą szefa tej placówki, nadzorującej cały grecki przemysł pracujący dla potrzeb wojny. […] Jeden z Greków poprosił o drobną przysługę: przepustkę uprawniającą do poruszania się w mieście po godzinie policyjnej. Następnego dnia Leyk wręczył przepustkę podpisaną in blanco swemu gospodarzowi. W ten sposób nawiązał kontakt z przedstawicielami greckiego ruchu oporu. […] Nie były to na razie olśniewające akcje wywiadowczo-dywersyjne, jakich setki dokonywał telewizyjny Kloss, ale Leyk ma nad Klossem tę przewagę, że jest prawdziwy. I niebezpieczeństwa gry, którą podjął, były realne.

Odkrywanie zapomnianej przeszłości

W PRL-u oficjalnie negowano nie tylko istnienie jakiejkolwiek mniejszości niemieckiej na terenach pogranicza kulturowego (Górny Śląsk, Pomorze), ale też niemieckiej pamięci i kultury. Pierwsze, wówczas jeszcze nielegalne, inicjatywy upamiętniania poległych, stawiania pomników na cmentarzach lub przy kościołach zaczęły się więc dopiero w połowie lat 80. XX w., a w pełni oficjalnie od początku lat 90. Wspólnoty lokalne inicjowały powstanie tablic z nazwiskami swoich krewnych, którzy nie wrócili z frontów II wojny światowej.

Ekshumacje niemieckich żołnierzy pochowanych na terenach pogranicza (Górnym Śląsku, Kaszubach itp.), często w przygodnych miejscach, w lasach lub na polach, prowadzono po wojnie na szeroką skalę. Szczątki przenoszono do zbiorowych mogił, a później na nowo utworzone cmentarze wojenne. Nie zawsze jednak w należyty sposób prowadzono identyfikację i dokumentację ekshumacji.

Na początku XXI w. w kilku miejscach w Polsce, niezależnie od siebie, historycy amatorzy zaczęli odkrywać historie żyjących jeszcze żołnierzy. Najczęściej zaczynali od własnych historii rodzinnych i lokalnych, czasem szukając śladów po zaginionych lub zmarłych ojcach czy dziadkach. Wreszcie, gdy w 2005 r. ówczesny poseł PiS Jacek Kurski wypomniał kandydującemu na urząd prezydenta Donaldowi Tuskowi, iż jego dziadek służył w Wehrmachcie (rzeczywiście, po wyjściu z niemieckich więzień i obozów koncentracyjnych Józef Tusk był niemieckim żołnierzem przez kilka miesięcy, do sierpnia 1944 r.), temat ten stał się przedmiotem ogólnopolskiej debaty. Paradoksalnie ten epizod wyborczy przyczynił się do wzrostu zainteresowania tym problemem i pozwolił choć częściowo uzupełnić społeczną wiedzę w tej kwestii.

Tu jest moje miejsce, fragment artykułu prasowego o Alfonsie Morgalli, „Nowiny Gliwickie” 1998

Karty z historii Górnoślązaków dotyczące lat trzydziestych i czterdziestych niejednokrotnie dopiero teraz stają się czytelne dla wielu z nas. Po latach okazuje się, że kilkudziesięcioletni sąsiad służył w armii niemieckiej w okresie II wojny światowej, walczył w Wehrmachcie lub w Luftwaffe. Jeszcze do niedawna fakt ten woleli oni ukrywać przed przyjaciółmi i znajomymi w obawie przed złośliwymi docinkami, zmarnowaniem kariery zawodowej – swojej i dzieci – oraz zemstą ze strony rodzin poszkodowanych przez hitlerowców. Morgalla brał udział w nalotach niemal na wszystkich frontach na Zachodzie i Wschodzie Europy. Ranny był na Sycylii. Po rekonwalescencji odleciał do północnej Afryki. […]

W Czechach wraz z innymi żołnierzami po bezwarunkowej kapitulacji Niemiec za sprawą aliantów przekazany został radzieckiemu dowództwu. Stamtąd transportem kolejowym dotarł do radzieckiej niewoli. Pięć lat spędził w łagrze. Był kowalem, pracował w kołchozie, sprzątał latryny. […] Alfons o swoich przeżyciach nie opowiadał nikomu. Jedyne pamiątki z młodzieńczych lat to stare fotografie. Czasami spogląda na swe zdjęcie w mundurze podoficera Luftwaffe. Do dziś na pamięć zna dane taktyczno-techniczne samolotów z okresu II wojny światowej. Twierdzi, że nigdy nie służył żadnej ideologii, ani faszystowskiej, ani komunistycznej. W czasie wojny był po prostu żołnierzem wziętym do wojska z poboru.

Blasius Hanczuch z Górnego Śląska wspomina represje związane z opieką nad grobami żołnierzy niemieckich w latach 80-tych ubiegłego wieku

Irena Urbiczek z Kochłowic na Górnym Śląsku opowiada, jak zainteresowała się historią swojego wujka Leona i postanowiła odnaleźć jego grób w Rosji

Powiedział, że nigdy się do człowieka nie mierzy. Wiktor Marek Leyk opowiada o ojcu Emilu Leyku ze Szczytna na Mazurach

Krzysztof Palanecki z Górnego Śląska wspomino zasłyszane w dzieciństwie historie wojenne dziadka, Jerzego Różańskiego

Pisarz Szczepan Twardoch z Pilchowic mówi o swojej historii rodzinnej i o stosunku Ślązaków do służby w Wehrmachcie

Brunon Dzięcielski: nie okłamałem, tylko nie powiedziałem Ci prawdy

I nie gadałem dzieciom nic, bo dzieci, jak to w szkole za komuny: ojciec był w Wehrmachcie, Niemiec, tego, owego… powinien być… A myśmy byli Polakami, nie mogliśmy tego znieść. I jak po pięćdziesięciu latach Reginka się dowiedziała: »Jezus Maria, tyś mnie okłamał!«. Ja mówię: »Nie okłamałem, tylko ci nie powiedziałem prawdy. Bo co byś w szkole miała…«

Rozmówca z Toszka na Górnym Śląsku: człowiek musi być człowiekiem

Urodziłech się w Niemczech; tam się uczyłech i byłech przy wojsku. W Polsce pracowałem i jestem zadowolony, bo mnie szanowali jako fachowca, nie mogę się skarżyć – mnie nie ukrzywdzili nic. Człowiek musi być człowiekiem. No.

Gerhard Ogiermann: 100-procentowy Ślązak

Jo sie dycki śmioł, bo mnie się pytali, czemu ja po niemiecku tak dobrze godom? Odpowiadałem: »Jak jo był mały, to matka mi kupowała niemieckie koszule, buty niemieckie, czapka niemiecka, to i po niemiecku chodził, ale jak jo przyszoł z wojny, w 47 roku, nic nie było, to jo jechał na targ kupił marynarka, po śląsku – szaket. Szaket kupił polski. Tera na dole jo mioł niemiecko koszula, na wierzchu polski szaket, to jo jest 100-procentowy Ślązak«.

Alfons Wieczorek z Warmii o niemieckiej tożsamości

[Uważam się] za Niemca. Ale jak się mieszka w jakimś kraju, to trzeba żyć tak jak inni. Trzeba mieć kontakt z innymi ludźmi.

Leopold Josiek o swojej małej ojczyźnie, Śląsku Cieszyńskim

Jo się czuję jako Ślązok. Śląsk jest Cieszyński o Śląsk jest Górny, a w każdym razie Śląsk i Śląsk, w każdym razie Ślązok. Tu się czuję tak swojo.

Skip to content